15 grudnia 2011

Rozdział 13 Wyrzuty sumienia? cz.II

    Nic nie mówiąc usiadł z powrotem w fotelu. Wiedział, że najmniejszy komentarz z jego strony spowoduje szczelniejsze zamknięcie się Colina w jego skorupie.
    Siedzieli przez chwilę w ciszy. Żaden z nich nie wiedział co powiedzieć, ani jak się zachować. Nigdy przedtem nie znaleźli się w podobnej sytuacji.
    Nagle Colin warknął.
    - Nie patrz na mnie w TEN sposób! - Zdenerwowało go, że Nathaniel w mało subtelny sposób próbował zachęcić go do zwierzeń wymownymi spojrzeniami. To była jedna z jego licznych wad – nie był cierpliwy, a Colin zwykle to wykorzystywał i świetnie się przy tym bawił. Mimo że Nathaniel o tym wiedział, trudno mu było się powstrzymać.
    - Powiesz coś wreszcie?
    - No, ale co mam powiedzieć? - Tak, Colin bawił się wyśmienicie. Tylko dlaczego kosztem swojego przyjaciela?
    - Co się dzieje? - zapytał
    - Nie rozumiem. Nic się nie dzieje. - Nie trzeba było być telepatą, żeby wiedzieć, że Colin kłamie. Coś go martwiło na tyle, że zapomniał nawet użyć swojego sarkastycznego tonu.
    Nathaniel wstał i podszedł niepewnie do wampira. Znał swojego przyjaciela już kilka lat, ale dalej nie był pewny jego reakcji. I chyba nigdy nie będzie.
    - Przecież widzę, że coś się dzieje. Nie oszukasz mnie. Nie jestem dzieckiem.
    - W porównaniu do mnie – jesteś. - Nathaniel wywrócił oczami. Ta rozmowa nie miała być ani przyjemna ani łatwa. Wiedział, że jego przyjaciel cierpi, w jakiś sobie tylko znany sposób, ale nie wiedział jak mu pomóc. I to najbardziej go irytowało.
    - Kiedy ostatnio poszedłem do twojego domu zostałem „uprzejmie wyproszony”...
    - Nie histeryzuj jak stara baba! Przecież nic ci się nie stało, prawda?
    - Jestem człowiekiem i wypadanie przez okno mi nie służy! - Tak naprawdę, Nathaniel nie miał o to pretensji. Gdy już był w domu i o tym pomyślał, wydało mu się to nawet śmieszne.
    - Poza tym spadłem na krzak. Różany! Wiesz jak trudno wyjmować sobie samemu kolce z pewnych miejsc?!
    Spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Atmosfera panująca w pomieszczeniu od razu uległa poprawie.
    Colin stwierdził, że musi już wracać do domu, a Nathaniel uśmiechnął się tryumfalnie widząc zadowolenie w oczach przyjaciela. Cieszył się, że udało mu się choć trochę poprawić jego nastrój. Stwierdził też, że będzie musiał niedługo złożyć mu wizytę.

13 grudnia 2011

Rozdział 13 Wyrzuty sumienia? cz.I


    Wpatrywał się w miejsce gdzie prze chwilą stała. Bała się go. To było do przewidzenia, więc dlaczego, do jasnej cholery, czuł się jakby winny?
    Usłyszał trzaśnięcie drzwi jej pokoju i skrzypienie łóżka. Pewnie znów płacze, pomyślał. Pewnie znów przeze mnie. Ta myśl zaczęła mu niebezpiecznie ciążyć.
    Stwierdził, że nie może o niej myśleć. Przynajmnie, nie na trzeźwo. To mogłoby się źle skończyć.
    Podszedł do barku i wyjął z niego dwie butelki whisky. Nalał sobie do szklanki bursztynowego płynu, ale podnąsząc ją do ust pomyślał, nie wiadomo dlaczego, o Nathanielu. Ze zdziwieniem stwierdził, że chciałby z nim porozmawiać. Albo chociaż trochę go powkurzać, co było od jakiegoś czasu jego ulubionym sportem.
    Zdenerwowany na siebie za takie myśli rzucił szklanką. Usiadł w fotelu i wpatrzył się w ciecz spływającą po ścianie. Po kilku minutach zmarzczył brwi i wyszedł z domu zarzucając na siebie płaszcz.
                                                       * * *

    Odgłos walenia w drzwi brutalnie przedostał się do jego świadomości akurat w chwili, gdy spędzał cudowne chwile nad Morzem Śródziemnym. Uniósł powieki i spojrzał na zegarek. Pierwsza w nocy! Cudownie.
    Z westchnieniem zwlekł się z łóżka otrząsając się z resztek snu. Tylko jedna znana mu osoba lubiła robić taki szum o każdej porze dnia i nocy.
    Stanął przed drzwiami, które były wygięte do środka w dziwny sposób i przez chwilę miał dziecinną ochotę nie otwierać. Stwierdził jednak, że Colin sam sobie otworzy, jeśli będzie musiał zbyt długo czekać.
    Po chwili do salonu wtargnął jego przyjaciel. Usiadł w fotelu i zacisnął usta w wąską kreskę. 
    Po pięciu minutach ciszy Nathaniel zaczął się irytować.
    - Będziemy tu tak siedzieć nic nie mówiąc?
    - Nie – padła odpowiedź.
    - Więc...
    - Co „więc”?
    Nathaniel poczuł, że za chwilę nie wytrzyma i już nawet przed jego oczami zaczęła się roztaczać wizja jego wyrzucającego Colina przez okna. Taaak. Każdy chce sobie czasem pomarzyć.
    - Dobra. Rób co chcesz. Ja idę się położyć – mówił wstając i kierując się ku drzwiom – Niektórzy potrzebują snu, żeby normalnie funkcjonować. Ale są też tacy, którzy zamieniają się w nietoperze i zwisają z jakiś belek głową w dół – Nie mógł się powstrzymać przes odrobiną ironii. Ku jego zdumieniu Colin nic na to nie odpowiedział.
    Nie wiedząc co ma myśleć o dziwnym zachowaniu swojego przyjaciela położył rękę na klamce.
    - Dobranoc.
    - Poczekaj. - Colin też wstał i błądził teraz wzrokiem po pokoju. Patrzył wszedzie tylko nie na Nathaniela.
    Mężczyna zatrzymał się i spojrzał wyczekująco.
    - Zostań. - Colin na moment spojrzał mu w oczy. To co w nich zobaczył tak go zaskoczyło, że nawet nie zdenerwował się rozkazującą formą wypowiedzi wampira.
    Jeszcze nigdy nie widział w oczach Colina tylu uczuć naraz. Jedno było pewne – coś go dręczyło, ale ten zidiociały wampir nigdy się do tego nie przyzna.

_______________________

Dzisiaj tylko tyle, bo nie mogę przepisać całego rozdziału na komputer. Reszta powinna się ukazać w ciągu najbliższych trzech dni.

Meggie

19 listopada 2011

Rozdział 12 Czy taką prawdę chciałaś znać?


   Usiadł na fotelu i wpatrzył się w ścianę, tak jakby nagle znalazł na niej coś ciekawego. Megan dalej stała przy drzwiach i zużywała właśnie resztki swojej cierpliwości. Po kilku minutach Colin ocknął się i spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.

- Usiądź. - Gestem wskazał drugi fotel naprzeciwko siebie.

   Zignorowała to i dalej uparcie wpatrywała się w jego twarz, czekając na wyjaśnienia. Westchnął i odwrócił głowę. Kiedy znów na nią spojrzał Megan nagle zdała sobie sprawę, że on nie ma dwudziestu lat. W tej jednej jedynej chwili widać było tego zmęczonego życiem mężczyznę, który widział zbyt wiele.

- Ile masz lat? Tak naprawdę. - zapytała choć głosik w jej głowie podpowiadał, że to może go rozzłościć.

   Spojrzał na nią z zaciekawienie, a po chwili w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Spuścił głowę.

- O wiele za dużo.

   Megan poczuła się jakby ktoś chciał zgnieść jej serce. Zapragnęła go jakoś pocieszyć, ale przytulenie go w tej sytuacji wydawało się idiotyczne. Dlatego tylko stała ze wzrokiem wbitym w jego smutne oczy. Po raz pierwszy odkąd go znała widziała go naprawdę. Nie dupka, na jakiego się kreował, tylko człowieka, który ma dosyć siebie samego.

- Ale jak to możliwe?

   Nieświadomie podeszła kilka kroków bliżej.

- Wyglądasz na najwyżej dwadzieścia dwa lata. - Zrobiła w powietrzu ruch ręką, jakby chciała uchwycić jakąś myśl, ale nie powiedziała już nic więcej.

- Powiedzmy, że już zawsze będę tak wyglądać. I to nie jest zależne ode mnie.

- Ale jak to..? - Usiadła na oparciu fotela, na którym siedział.   Chciała swoją obecnością dodać mu otuchy, ale on odskoczył prawie przewracając przy tym fotel. Podszedł do okna i wpatrzył się w krajobraz za oknem.

   Dlaczego to ją dziwiło? To nawet nie aż tak dziwne, jak na faceta, który trzyma w lodówce cały szpitalny zapas krwi. Właśnie. Krew...

- To była krew prawda? Tam, w lodówce...

   Uciszył ją ruchem dłoni. Po chwili podniósł wzrok, ale nie spojrzał na nią.

- Tydzień temu. Ten wieczór – twoje urodziny – przypomnij go sobie.

   Czy ona dobrze usłyszała? TEN wieczór? Już otworzyła usta, żeby powiedzieć mu, że może prosić o co chce, tylko nie o to, ale było już za późno. Przez cały tydzień spychała te wspomnienia w najdalsze zakamarki umysłu. Bała się ich. Nie chciała przeżywać tego po raz kolejny, ale nie umiała już dłużej powstrzymywać obrazów zalewających jej umysł.
   Usłyszała stłumiony głos.

- Przypomnij sobie. Skup się na tym co zobaczyłaś.

   Rozdzierający ciszę krzyk. Płacz. Błaganie. I krew. Dużo krwi. Całe morze krwi. Przerażający widok. Rozerwane ciała Allana i Sary. I kogoś pochylającego się nad błagającym o życie Adrianem. Colin. To już wiedziała wcześniej. Nagle coś przykuło jej uwagę. Z jego ust na brodę skapywała krew.
   Poczuła uścisk na ramionach. Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Kominek, dwa fotele obite ciemnoczerwonym materiałem i mahoniowy stolik.

- Teraz już rozumiesz?

   Odwróciła się i zobaczyła pochylającego się nad nią Colina. Ból w jego oczach był jeszcze bardziej widoczny niż poprzednio.

- Miałaś rację – odezwał się cicho patrząc jej w oczy – jestem mordercą. Potworem.

   Wpatrywała się w niego przerażona. Chciała się cofnąć, ale zamiast tego, upadła na plecy. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że klęczała.

- Żeby żyć potrzebuję krwi. Muszę zabijać, żeby przeżyć.

   Podniosła się i powoli, na drżących nogach, cofała się w kierunku drzwi.

- Wtedy, w twoim pokoju, straciłem nad sobą kontrolę. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Jestem wampirem. Krwiożerczą bestią z najokropniejszych legend. Ale wtedy...chciałem cię chronić.

   Uderzyła plecami o ścianę. Colin nie poruszył się nawet o centymetr. Wpatrywał się w nią smutnym wzrokiem.

- On chciał cię skrzywdzić. Ja naprawdę chciałem go zabić. Ale przykro mi, że ucierpieli na tym twoi przyjaciele. Nie chciałem nic im zrobić. Nie chciałem cię skrzywdzić – przysunął się do niej i wyciągnął rękę. I to przeważyło szalę. Megan rzuciła się do drzwi i potykając się wbiegła po schodach. Zatrzasnęła drzwi i, po raz drugi podczas pobytu w tym domu, rzuciła się na łóżko. Tym razem jednak nie płakała.

13 listopada 2011

Rozdział 11 Czy zapas tajemnic kiedyś się wyczerpie?

    W drzwiach ukazał się cień postaci. Kaptur opadł i oczom ludzi zgromadzonych w barze ukazała się przystojna twarz mężczyzny z pogardliwym wyrazem. Pewnie podszedł do stolika w najciemniejszym koncie baru i usiadł.
    Chwilę potem na drugie krzesło opadł z impetem starszy pan o dobrotliwym wyrazie twarzy, który tak bardzo nie pasował do tego obsukrego miejsca. Skinął na młodszego i zamówił dwa piwa.

- Po co mnie tu ściągnąłeś? Mówiłem ci, że jestem zajęty – jego głos - zimny i bojętnym nijak nie pasował do postaci dobrego Świętego Mikołaja.

    Pociągnął łyk napoju i marszcząc brwi spojrzał na swojego towarzysza. Widocznie czekał na odpowiedź.
    Po chwili ociągania drugi meżczyzna się odezwał.

- Powiedzmy, że mam mały problem i przyszedłem po radę...

- Po radę? Do mnie? - zadrwił i po chwili zastanowienia zamówił kolejne piwo. Przez chwilę żaden z nich się nie odzywał.

- Tak, do ciebie. Jesteś jedyną znaną mi osobą, która może mi pomóc. - Wyjął z kieszeni gruby plik banknotów. - Oczywiście za odpowiednią opłatą.

- Mów. - Oczy mężczyny rozszerzyły się ze zdumienia. Chyba nigdy wcześniej nie widział tylu pieniędzy naraz.

    Położył pieniądze na stół i wygodnie rozsiadł się na krześle. Odprężył się słysząc jak przekupny jest jego znajomy.

- Powiedz mi coś wiesz o wampiarch. A najbardziej zależy mi na informacji jak je zabić.

* * *

    Po kilku godzinach bezmyślnego gapienia się na żółtą tapętę Megan pomyślała, że czas zjeść kolację. Stwierdziła, że równie dobrze może zejść na dół i zrobić ją sama. Z tą myślą wyszła z pokoju i udała się schodami w dół.
    Ciche skrzypienie poprzedzało każdy je następny krok.
Dopiero teraz zauważyła jak bardzo stary musiał być ten dom. Wyglądał tak ponuro, że można by pomyśleć, że jest nawiedzony. Na szczęście Megan już jakiś czas temu zdecydował się przestać sprawdzać autentyczność opowieści o duchach.
    Rozmyślania zajęły jej całą drogę po schodach i w końcu przystanęła w niewielkim korytarzu. Zastanawiała się, w którą stronę pójść. Wreszcie wybrała drzwi na samym końcu. Otworzyła je by z satysfakcją zauważyć lodówkę, kuchenkę i niewielki stolik pod ścianą. Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Miała nadzieję, że krajobraz rozciągający się za szybą pozwoli jej domyślić się gdzie jest, ale tylko spuściła głowę zawiedziona. Widziała tylko drzewa i jeszcze więcej drzew w oddali.
    Oddała się rozmyślaniom na temat tego mężczyzny...Colina... To prawda, bała się go, ale...były momenty, kiedy zachowywała się inaczej. Tak jakby...miło? Nie. To zły tok myślenia. Najbezpieczniej byłoby trzymać się wersji, że to psychopata z rozdwojeniem jaźni. Tylko dlaczego Megan nie mogła zmusić się do uznania tej hipotezy za słuszną?
    Potrząsnęła głową i aby pozbyć się natrętnych myśli i podeszła do lodówki. Przyszła tu z z zamiarem przygotowania dla siebie kolacji. Wcale nie zeszła na dół po to, żeby zobaczyć się z pewną osobą...
    Otworzyła drzwiczki i zobaczyła pełno kolorowych, plastikowych pudełek. Nigdzie nie było jedzenia. Wszędzie tylko te pudełka. Zerknęła na drzwiczki i tu, dla odmiany, zobaczyła kolorowe, plastikowe butelki. Wzięła jedną, odkręciła i powąchała zawartość. Skrzywiła się, gdy poczuła metaliczny zapach. Zakręciła butelkę i już miała ją odstawić, gdy nagle na jej twarzy pojawiło się zdumienie. Powąchała jeszcze raz i zdumienie ustąpiło miejsca szokowi. Sięgnęła po jedno z pudełek i otworzyła. Jej oczom ukazało się mnóstwo woreczków z brunatną cieczą.
    Poczuła silny podmuch wiatru i odwróciła się. Przed nią stał Colin z miną wyrażającą po części zmieszanie, a po części gniew.

- Czy to.. - spojrzała na butelkę – Czy ty...

    Przerwała, bo wiedziała, że i tak nie zdoła nic powiedzieć. Spojrzała na twarz Colina następnie na butelkę i znowu na niego.

- Jjja...nie rozumiem... - wyjąkała.

    Chciała wiedzieć o co w tym wszystkim chodziło, ale nie wiedziała jak miałoby brzmieć pyatnie. Dlaczego trzymasz w lodówce krew? Czy trzymanie krwi w lodówce jest dla Ciebie czymś zupełnie normalnym? Czy to jakaś choroba psychiczna? Czy bierzesz tabletki, które przepisał Ci Twój psychiatra?

- Chodź ze mną. - Wyjął z jej rąk butelkę i wyciągnął w jej kierunku dłoń, ale szybko ją cofnął. Widząc niepewny wzrok jakim go obdarzyła dodał:

- Wszystko ci wytłumaczę.

- Już to gdzieś słyszałam – sarknęła pod nosem, ale poszła za nim. Miała nadzieję, że w końcu się czegoś dowie.

__________________

I jak się podoba? Pisałam to o czwartej nad ranem, ale sprawdzałam w dzień, więc nie powinno być wielu błędów. Następny rozdział za tydzień.

Pozdrawiam
Meg

6 listopada 2011

Rozdział 10 Oczy szaleńca



Nie wiedziałem co mam zrobić. Stałem przed tymi drzwiami i zapewne wyglądałem jak kretyn. Powinniem był jakoś zareagować, ale jak?
Po raz pierwszy pomyślałem o drugiej osobie. Nigdy nie interesowało mnie to, że ktoś płakał. Byłem egoistycznym dupkiem. Ale dlaczego teraz to się zmieniło?
Co się ze mną działo? Dlaczego zacząłem się zastanawiać? To najgorszy błąd jaki może popełnić drapieżnik: choć przez chwilę zastanawiać się co czuje jego ofiara...
Postanowiłem zrobić najgłupszą rzecz jaką mogłem w tamtej chwili. Poszedłem za nią.


* * *

- Dlaczego? Dlaczego, do cholery?! - tak brzmiał pierwszy dźwięk, który wyszedł z ust Megan, nie licząc cichego szlochu. Uniosła wzrok na twarz mężczyny, którego mina nie wyrażała absolutnie nic.

- Dlaczego..? - Pociągnęła nosem, czując łzy cisnące się do oczu. Nie pozwoliła im wypłynąć. Musiała być silna. Tylko w ten sposób mogła spróbować znaleźć wyjście z tej chorej sytuacji.
Chciała go uderzyć. Chciała go zwyzywać. Chciała go przytulić. Przytulić i już nigdy nie puścić. W jego ramionach czuła się tak, jakby już nikt nigdy nie był w stanie zrobić jej krzywdy. Ale on się odsunął.

- Wydaje mi się, że już ci to wyjaśniłem – zaczął ostrym tonem, ale złagodniał, gdy zobaczył jej przestraszone spojrzenie – Musisz tu zostać.

Megan uniosła głowę, słysząc ostatnie słowa.

- Muszę? - powtórzyła głupio – Muszę?!

Podświadomie przybrała postawę bojową. Wbiła przeszywający wzrok w twarz wampira.

- Czy ty sobie żarujesz? Zamykasz mnie w swoim domu, niewiadomo gdzie i niewiadomo na jak długi czas, a gdy żądam wyjaśnień, mówisz mi, że MUSZĘ tu zostać?!

Dopiero po pewnym czasie uświadomiła sobie, że krzyczy. Ale – właściwie - nie przejęła się tym. Widząc, że szok na jego twarzy, spowodowany jej wybuchem, zastępuje złość, uprzedziła go:

- NIE przerywaj mi! Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego jak ja się czuję?! Nic o tobie nie wiem. Nie wiem czemu byłeś wtedy w moim pokoju. Nie wiem, po jaką cholerę, mnie stamtąd wyciągąłeś. Nie wiem nawet jak masz na imię. Czy coś pominęłam? - Udała, że się zastanawia.

- NIE przerywaj mi, do cholery! - krzyknęła jeszcze głośniej niż poprzednio, gdy otworzył usta - A tak, i NIE WIEM dlaczego twierdzisz, że MUSZĘ tu zostać!

Podczas gdy ona próbowała uzupełnić braki tlenu w płucach, mężczyna siędzący do tej pory na łóżku wstał i podszedł do niej. Tylko, że...było coś dziwnego w tym ruchu. Coś niebezpiecznego... Coś co kazało jej uciekać.
Nie zdążyła nawet mrugnąć, a on już stał, pochylony nad nią z furią wypisaną na twarzy. Megan wydawało się, że za chwilę zostanie rozszarpana, więc nic nie odda jej zdziwienia, gdy zamiast spodziewanego krzyku, usłyszała szept. Ale nie byle jaki szept. Ten miał w sobie coś złowieszczego.

- Posłuchaj mnie uważnie, bo powtórzę to tylko raz. Mam głeboko w poważaniu czy to ci się podoba czy nie. Jesteś tu, bo to najlepsze wyjście. Uwierz mi, że nie cieszy mnie użeranie się z rozhisteryzowanymi nastolatkami.

Otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak nie ośmieliła się wydać z siebie żadnego głosu, widząc jak wściekle zmrużył oczy.

- Jeśli chcesz, żeby twój pobyt tutaj był w miarę możliwości miły, uspokój się. I. Pod. Żadnym. Pozorem. Na. Mnie. Nie. Krzycz. - wycedził i uniosł rękę.

Dziewczyna lekko się skuliła i spuściła wzrok. W tej chwili bała się go jak nigdy. Widziała obłęd malujący się w jego oczach. Czekała na uderzenie, ale ono ono się nie pojawiło. Podniosła wzrok i napotkała zdziwione spojrzenie mężczyny. Nie skomentował tego, ale Megan widziała, że nad czymś się zastanawia. Wstał i skierował się do wyjścia. Gdy był już przy drzwiach zachowywał się tak jakby nic się nie stało. Posłał dziewczynie łobuzerski uśmiech.

- Tak w ogóle to nazywam się Colin.

___________________________

Czy ktoś wogóle to czyta?






17 października 2011

Rozdział 9 Minuty, godziny, dni...


     Wszedłem do jego domu już po raz trzeci w tym tygodniu. Dorosły wampir, a zachowuje się jak małe dziecko. Trzeba go pilnować, a kto miałby się tym zająć, gdyby nie ja? Nikt. No właśnie... Miałem głęboko skrywaną nadzieję, że nie zrobił niczego głupiego, ale jakże się myliłem.
     Zastałem go leżącego na stoliku do kawy z butelką whiskey w ręce. To nie była jedyna butelka, o nie! Na podłodze leżało ich jeszcze z pięć. Potrzeba wielkiej ilości alkoholu, żeby upić wampira. No, ale dla Colina nie ma rzeczy niemożliwych...
     Podniosłem go i przypomniał mi się dzień, w którym to on zanosił mnie do łóżka. Tamta sytuacja wyglądała lepiej, gdyż ja zasnąłem jak niemowlę, a wampiry – jak wiadomo – nie śpią.  
     Doczołgałem się z nim do łóżka. Obyło się bez większych szkód, nie licząć kilku potłuczonych rzeźb.
     Usiadłem obok niego i oddałem się rozmyślaniom. Zastanawiałem się co go skoniło do upicia się. Po chwili doszedłem do wniosku, że albo coś go naprawdę zraniło – a o to niestety ostatnio było trudno, tak jakby z roku na rok zanikały jego ludzkie uczucia – albo znów nawiedziły go widma przeszłości. Miałem nie dowiedzieć się tego wcześniej niż za kilkanaście godzin.

           * * *

     Przez trzy dni wszystko odbywało się na identycznych zasadach. Przychodził rano spytać jak się czuję, a gdy nie odpowiadałam stawiał tacę z jedzeniem i wychodził. Wracał kilka godzin później z obiadem a potem z kolacją. Prawie nic nie jadłam. Nie byłam głodna. Nie wiadomo czemu miałam wyrzuty sumienia widząc jego puste oczy. Patrzył na mnie z wyrzutem, ale przecież ja mu nic nie zrobiłam, prawda? Już po kilku godzinach przestałam robić mu wyrzuty i krzyczeć. On...on wyglądał prawie tak jakby było mu przykro.
     Całe dnie przesiadywałam w „swojej” sypialni. Co prawda, mój „porywacz” pozwolił mi chodzić po jego domu, ale jakoś nie miałam ochoty widywać go częściej niż to było konieczne.
     Nie wiedziałam czemu tu jestem, po co tu jestem, ani kiedy wrócę do swojego domu. Doszłam do wniosku, że skoro porwał mnie, a nie zabił tak jak moich przyjaciół to...nie, to idiotyczne. Czy ktoś kto rozszarpał troje ludzi własnymi zębami chciałby okupu? Tylko dlaczego nie spotkało mnie to co innych? Dlaczego?
    W końcu nie wytrzymałam. Na paluszkach wyszłam z pokoju. Przez trzy dni wszystkie te pytania były jak uciążliwe komary. Złapałam za klamkę i nacisnęłam. Przekroczyłam próg i najciszej jak potrafiłam zamknęłam drzwi. Gdy się obróciłam on stał już za mną.
 - Jjjak to zrobiłeś? - Mój głos nie zabrzmiał tak pewnie jak bym chciała.
 - Zrobiłem, co? - Głupie pytanie, nieprawdaż? Ale ten łobuzerski uśmiech który błąkał się na jego ustach, sprawił, że zapomniałam o co pytałam.
 - Co?
 - Nic. - Nie ma co, inteligentna ta rozmowa. Teraz meżczyzna stojący naprzeciwko mnie śmiał się już na całego. No pięknie, znów zrobiłam z siebie idiotką. Trzeba było siedzieć w pokoju i się nie ruszać.
 - Chciałam... - zaczęłam, ale właściwie nie wiedziałam jak o to zapytać. Fakt, bałam się go, ale bardziej przerażała mnie myśl, że znów zobaczę w jego oczach ból. A może to nie ja byłam tego powodem? To dziwne, prawda? Stoję przed mordercą, którego się nie boję, ale nie chcę sprawić mu przykrości.
 - Tak? - Miałam okazję przyjrzeć mu się uważnie. Miał na sobie koszulkę, spodnie i marynarkę – wszystko w odcieniach czerni.  Wysoki, dobrze zbudowany, wyglądał trochę jak model. Był okropnie przystojny, ale ta myśl tylko przeleciała przez moją głowę. Nie myślałam logicznie. Bałam się. W innych warunkach na pewno już bym go podrywała.
 - Co ja tu robię? - wyrzuciałam z siebie jedno z mniej niewygodnych pytań, które przyszły mi na myśl.
 - Mieszkasz. - Otworzyłam usta ze zdziwienia. Musiałam wyglądać w tej chwili jak uosobienie inteligencji, ale nie przejmowałam się tym.
 - Jak to mieszkam? Ty mnie...porwałeś. Uwięziłeś. I jeszcze bezczelnie twierdzisz, że tu mieszkam?!
 - Bo mieszkasz. Od trzech dni. Przyzwyczaj się do tego miejsca. To twój nowy dom.
 - Ale jak to? Nie...nie możesz mi tego zrobić. - Walczyłam ze łzami napływającymi mi do oczu. Nie, nie rozkleję się. Nie dam mu tej satysfakcji.
 - Mogę. Przykro mi, ale to jedyne wyjście...
 - Nieprawda! Kłamiesz! Dlaczego ich zabiłeś, a ja wciąż żyję? Dlaczego nie pozwoliłeś mi umrzeć? To wszystko i tak nie ma sensu... - głos mi się załamał.
     Weszłam do pokoju zatrzaskując mu drzwi przed nosem. Rzuciłam się na łóżku i zaczęłam płakać. Po chwili poczułam silne ramiona oplatające moją talię. Zdziwiona uniosłam wzrok i zobaczyłam go. Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Nie rozumiałam tego błysku w jego oku. Chciałam go odepchnąć, ale mi na to nie pozwolił.
 - Ciiii...Już dobrze. Zaraz Ci wszystko wytłumaczę. - Nie wiem dlaczego, ale poczułam takie dziwne ciepło rozchodzące się po moim ciele. Wiem, to absurdalne, ale poczułam się bezpieczna.

29 września 2011

Rozdział 8 Przebudzenie

     Liście powoli zmieniały kolor. Barwy na dworze stały się głębsze. Wszędzie dominował zielony kolor, pięknie mieniący się w promieniach wiosennego słońca.
     Szare, nieprzyjemne dni tego roku już minęły. Teraz nastał czas lekkości i lenistwa.
Ludzie wybierający się na spacery ściągali ciepłe ubrania. Wszędzie słychać było śmiech. Atmosfera ta udzieliła się nawet zwierzętom.  
Psy biegały po ulicach, radośnie merdając ogonami.
     Ale był jeden człowiek, który nie pasował do tego krajobrazu. Wysoki chłopak, właściwie młody mężczyzna, szedł z podniesioną głową i ustami tak zaciśniętymi, że tworzyły wąską kreskę. Gdyby ktoś odważył się spojrzeć mu w oczy zobaczyłby bezgraniczną nienawiść. Sam widok jego postawy, z której emanowało coś niebezpiecznego, kazał ludziom trzymać się z daleka.
     Ale zajrzyjmy teraz do jego głowy. Jego myśli nie były wcale przyjemniejsze. Zostałem upokorzony przez tę sukę! A to JA miałem ją upokorzyć! Co ona sobie myślała?! Że ja tak po prostu jej odpuszczę...? O nie, ja nie zostawiam niedokończonych spraw. I jeszcze ten pieprzony wampir. Po jaką cholerę on tam wlazł?! Przez niego musiałem cztery godziny siedzieć w szpitalu i zmarnowałem już tyle czasu. A trzeba jeszcze obmyślić zemstę. O tak, ta zemsta będzie codownie słodka. Jeszcze będzie prosiła mnie o litość...
     Nie zauważył małego chłopczyka biegnącego z lodem w ręce. Wpadł na niego z impetem. Gdyby wzrok mógł zabijać, dziecko leżałoby już martwe. Zamiast tego uciekło z płaczem, zostawiając w tyle wściekłego mężczyznę z lodem spływającym po jego spodniach.


* * *

     Już po chwili pożałowałam tego, że w ogóle otworzyłam oczy. Na fotelu przede mną, jak gdyby nigdy nic, siedział ten...ten morderca...Tak, morderca, bo jakie inne słowo oddawałoby to, co wczoraj zobaczyłam? Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Nie bałam się, bo i po co? Jeśli chce mnie zabić to i tak to zrobi. W czym tu pomoże panika? Muszę teraz pomyśleć co mam zrobić.   
     Dlaczego nie zabił mnie tak...tak jak moich przyjaciół?
 - Już się obudziłaś. - To nie było pytanie. To było stwierdzenie. Postanowiłam się nie odzywać.
 - Przyjemnie się spało? - Siedziałam tam z miną obrazonego dziecka. Dziwne zachowanie jak na kogoś kto został porwany, ale nie miałam zamiaru się tym przejmować.
 - Nie podzękujesz mi? - Zerknęłam na niego zaskoczona i zobaczyłam szyderczy uśmieszek. Nie wytrzymałam.
 - Za co, niby miałabym ci dziekować, psychopato? Za za...zabicie moich przyjaciół? - zaczęłam krzycząc skończyłam prawie szlochając. Szybko powstrzymałam łzy cisnące mi się do oczu.
 - Nie, nie za to. To akurat był taki...hmm...drobny dodatek do udanego wieczoru... - Skuliłam się w sobie widząc błogość na jego twarzy. Jak on mógł? Kim on był? Dlaczego tacy ludzie chodzą po ziemi?
 - Jak...jak można być takim potworem..? - wyjąkałam i natychmiast tego pożałowałam. Wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie. Teraz przypominał wyglądem psychopatę z jakiegoś horroru. Myślałam, że zrobi mi krzywdę, że mnie uderzy, zabije...Zacisnął ręce na podpórkach fotela i przez chwilę walczył sam ze sobą. Po chwili podniósł się i skierował się ku drzwiom.
 - Powinnaś odpocząć. Położ się – rzucił przez ramię, nawet na mnie nie patrząc i wyszedł. Zostałam sama ze swoimi myślami na bardzo długi czas. Mimo chęci bycia dziecinną i zrobienia mu na złość udałam się w objącia Morfeusza. Na wpół przytomna pomyślałam jeszcze, że przecież powiedziałam prawdę...

11 września 2011

Rozdział 7 Domniemany przyjaciel cz. II

     Czułem wszystko. Czułem jej strach. Słyszałem słowa, które wypowiedział do niej ten dzieciak. Pierwszy raz od wielu lat poczułem współczucie. Była taka niewinna. Naiwna...
     Zobaczyłem coś czego wolałbym nigdy nie zobaczyć. Położył na niej te swoje brudne ręce. Myślałem, że moje serce było martwe. Myliłem się...
     Ogarnęła mnie wściekłość. Wściekłość na tego gówniarza i...na samego siebie. Coś drgnęło. Coś poczułem. Po raz pierwszy odkąd stałem się wampirem.
     A potem...Potem instynkt przejął władzę nad miom ciałem. Słyszałem krzyk. Rozdzierający krzyk, który sprawiał, że chciałem więcej. Mocniej. Chciałem krwi. Krwi tego chłopaka...
     Stanąłem nad nią umazany krwią z obłędem widocznym w oczach. Zemdlała. Nie wytrzymała mojego widoku. Bała się? Nie, ona się nie bała. Ona była przerażona.
    Rozejrzałem się. Po ścianach spływała krew. Wszędzie leżały rozrzucone szczątki. Ale jego nie było. Nie trafiłem w tętnicę. Uciekł.



  * * *

     Dziewczyna leżała nieruchomo na pościelonym łóżku. Oddychała. Nagle przez jej spokojną dotąd twarz przebiegł grymas bólu. Poruszyła się lekko, co nie było dobrym pomysłem, gdyż spowodowało jeszcze większy ból głowy. Nagle tama przytrzymująca jej myśli i wspomnienia pekła, a jej głowa została zalana strzępkami scen rozgrywających się poprzedniego dnia.
     Rozmowa. Strach. Dotyk. Brudny dotyk. Wstyd. I rozdzierający ciszę krzyk, a właściwie wrzask. Potem wszystko się uspokoiło. Przez krótką chwilę było spokojnie. I potem on. Ta twarz. I krew. Dużo krwi. Wszędzie krew. A potem ciemność...
     Megan otworzyła oczy. W pokoju, w którym się znajdowała było ciemno. Noc. Czas duchów i potworów.
     I znów przed jej oczami stanęła ta twarz. Tak niepodobna a zarazem ta samo. Wtedy widniała na niej czułość, ale też wzruszający ból. A wczoraj... Była prawie dzika. Jak u zwierzęcia.
     Nagle światło bijące od kominka rozjaśniło mrok pomieszczenia. I Megan zobaczyło coś czego wolałaby nigdy nie zobaczyć. Ta twarz...

                                               _______________________________

Wzięłam się w garść i coś wyskrobałam. Nie jest to arcydzieło, ale nic lepszego nie jestem w stanie teraz napisać. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam... Wiem, że strasznie mało, ale tak miało być. Niepotrzebnie dzieliłam na dwie części. No, cóż... Nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział. Czy osoby, które mam informować o nowych notkach mogłyby jeszcze raz to napisać pod tą notką? Bo, szczerze mówiąc, nie wiem komu pisać powiadomienia, a komu nie.

Pozdrawiam
Meg

10 września 2011

Informacja

Witajcie!

Przepraszam Was, ale nie mam teraz czasu na pisanie. Poszłam do nowej szkoły i mam urwanie głowy. Postaram się w najbliższym czasie coś opublikować, ale nic nie obiecuję. Mam nadzieję, że Ci nieliczni, którzy to czytali nie zostawili mnie. Proszę o cierpliwość, bo na pewno będę kontynuować to opowiadanie.

Pozdrawiam
Meg

19 sierpnia 2011

One Lovely Blog Award





Za zaproszenie do zabawy dziękuję Shinie z bloga http://moje-rysunki-i-bazgroly.blog.onet.pl/

Zasady:
  • Napisz podziękowania i wklej link bloggera/ki, który/a Cię nominował/a
  • Napisz o sobie siedem rzeczy
  • Nominuj szesnaście innych osób
  • Napisz tym osobom komentarze, aby dowiedzieli się o nominacji

Nie wiem czy kogoś to zainteresuje, ale napiszę, bo tego wymaga zabawa :
  1. Uwielbiam czytać. Ostatnio o wampirach i ogólnie fantasy, ale też nie pogardzę dobrym romansem (szczególnie historycznym). Praktycznie wszędzie doszukuję się wątku miłosnego. Taka już ze mnie romantyczka (widać, prawda?). Uwielbiam FanFiction. True Blood, nie Twillight.
  2. Mam fioła na punkcie uczenia się nowych, ciekawych rzeczy. Wykorzystuję każdą okazję, żeby poznać coś, czego nie znałam. Zadaję setki pytań, i dlatego większość ludzi ma mnie dość (szczególnie nauczyciele, bo oni muszą odpowiadać) ; D
  3. Większość scen z moich opowieści pochodzi z mojej chorej wyobraźni... bądź ze snów. Często wstaję w nocy, żeby zapisać jakąś ciekawą scenkę.
  4. Uwielbiam zwierzęta. Gdy widzę na ulicy kota czy psa, mam ochotę je wszystkie przygarnąć. Mój przyszły dom prawdopodobnie będzie bardziej podobny do zwierzyńca, niż miejsca zamieszkania ludzi. Prywatnie mam jedno zwierzę – psa.
  5. Chciałabym studiować w Wielkiej Brytanii. Może spełni się moje marzenie i będę miała w przyszłości możliwość zamieszkania w małym miasteczku w Kanadzie.
  6. W wolnych chwilach (które zdarzają się niezwykle rzadko) lubię wykonywać wszelkiego rodzaju robótki ręczne. Jeśli mam bardzo dobry humor, to zabieram się nawet za wykonywanie kartek okolicznościowych.
  7. Znam język angielski, niemiecki[?!] (nienawidzę wszystkich języków germański i dlatego nie przyznaję się do niemieckiego) i w tym roku zaczynam naukę hiszpańskiego. Chciałabym poznać jeszcze włoski i łacinę.


Cudowne osoby, które nominuję(niestety nie będzie ich szesnaście – nie mam czasu na czytanie i komentowanie wielu blogów):





10 sierpnia 2011

Rozdział 7 Domniemany przyjaciel cz. I


 - Wszystkiego najlepszego, skarbie. - W niedzielny poranek obudził ją radosny głos ciotki.
 - Ciociuuu – mruknęła zaspana – nie musiałaś...
 - Już cicho! Nie gadaj tyle tylko ubierz się i zejdź na śniadanie. Zrobiłam naleśniki.
     Wizja zjedzenia rozpływających się w ustach placuszków wypełnionyc dżemem owocowym, zmusiła Megan do wstania z łóżka. Zabrała z szafy ubrania i poszła do łazienki. Po szybkim prysznicu ubrała się i ruszyła do kuchni, z której docierały do niej smakowite zapachy. Podczas gdy ona miała buzię wypchaną po brzegi pysznymi naleśnikami, ciocia Bridget (bo tak brzmiało jej imię ; P) raczyła ją najświeższymi ploteczkami.
     Trudno było im się zaaklimatyzować w tym miasteczku, ale przebrnęły jakoś przez te dni. Teraz sąsiedzi odnosili się do pani Bridget z uprzejmością i szacunkiem. Ta miła kobieta o wyglądzie małego aniołka, który zgubił się w ludzkim świecie, szybko zyskała sympatię. Teraz gdy siedziała w kuchni jej jasne włosy mieniły się we wschodzącym słońcu, a jej twarz przyozdobiona pięknym, szczerym uśmiechem, odmłodniała o kilkanaście lat. Megan pomyślała, że już dawno nie widziała ciotki tak szczęśliwej.
 - Pomyślałam sobie, że może chciałabyś zaprosić paru przyjaciół. Mogę pójść do sklepu i kupić jakieś napoje i przekąski. No wiesz, zrobicie taką małą imprezę...
 - Naprawdę?
 - A czemu nie? Nie jestem jeszcze taka stara. Pamiętam jeszcze czasy swojej młodości.
 - Dziękuję. - Megan ucałowała ciotkę prawie zrzucając ją przy tym z krzesła – Zaproszę tylko parę osób. Obiecuję, że nie zdemolujemy domu i będziemy w miarę cicho.
     Ranek i południe przygotowywała swój pokój do przyjęcia gości. Gdy wszystko było już przygotowane usiadła w fotelu czekając na ich przybycie. Jej myśli znów obrały kierunek, którego tak się wystrzegała. Nie chciała myśleć o mężczyźnie, który ją wtedy uratował.
     Nim się obejrzała w progu stanęli jej przyjaciele. Sara jak zwykle rzuciła się jej na szyję życząc wszystkiego najlepszego...i no, praktycznie wszystkiego – jej życzenia były bardzo złożone. Potem podeszli do niej chłopcy. Znów poczuła się nieswojo widząc dziwny błysk w oku Adriana. A gdy ją przytulił usłyszała jego szept, który brzmiał w tamtej chwili jak groźba:
 - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, dziewico – To powiedziawszy polizał językiem płatek jej ucha. - Już niedługo...
     Poczuła jak wszystkie mięśnie się jej napinają. Pierwszy raz poczuła autentyczny strach. Już nieraz musiała zbywać jego...zaloty. Ale nigdy wcześniej nie bała się go. Owszem trochę ją przerażał, a jego zachowanie było irytujące.
     To wszystko trwało tylko chwilę, dlatego dwójka pozostałych przyjaciół nic nie zauważyła. Ale ta noc nie zapowiadała się najlepiej...

CDN

                                          ____________

Przepraszam, że tak późno, ale nie chciałam pisać na siłę. Powoli zaczynam odzyskiwać humor i chęć do pisania. Drugą część rozdziału opublikuję za kilka dni.
Komentujcie!

Pozdrawiam
Meg

26 lipca 2011

Rozdział 6 To sen czy rzeczywistość?


I znów ta ciemność. Tym razem jednak nie spadam, a unoszę się, jak w jakiejś próżni kosmicznej. Nie czuję nic. Nie wiem gdzie moja ręka, a gdzie noga. Głowa już mnie nie boli. A myśli...myśli uciekają gdzieś daleko i nie pamiętam już co się stało. Jedyna rzecz jaką sobie przypominam jest przepiękna twarz mężczyzny. Widzę te niesamowite oczy, ale już po kilku sekundach obraz zaczyna się zamazywać. Twarz znika, zostają tylko kontury, ale one wkrótce też, jak i reszta wspomnienia, giną w nicości. I znów tylko ciemność...
Z trudem otworzyła oczy. Chwilę trwało zanim wspomnienia zaczęły napływać do jej świadomości. Ta twarz...taka niesamowicie idealna...ale kim był ten mężczyzna i co robił w tym lesie?
Powoli odzyskiwała słuch i dzięki temu mogła usłyszeć kawałek rozmowy, a właściwie monologu, jaki wygłaszała Sara.
- […] Co ona sobie myślała?! Nikomu nie powiedziała gdzie się wybiera! A gdyby coś jej się stało? Przecież w tym lesie na pewno mieszkają jakieś dzikie zwierzęta. Wilki na przykład. A gdyby nikt jej nie znalazł? Musiałaby spędzić noc – sama – w tej dziczy!
Gdyby nikt mnie nie znalazł? To znaczy, że tam był mężczyzna. I to on mnie uratował...
- Możesz już przestać?! Przecież nic jej nie jest. No, nie licząc tego, że jest nieprzytomna... – przerwał jej Adrian i spojrzał w stronę Megan – Ooo... panna Idę-Sobie-Do-Lasu-I-Nie-Interesuje-Mnie-To-Że-Ktoś-Może-Się-O-Mnie-Martwić wreszcie się obudziła.
W tym momencie Megan miała ochotę wstać i zatrzeć mu ten uśmieszek z twarzy, ale głowa tak jej pulsowała, że nie była w stanie wykonać choćby najmniejszego ruchu. Dupek.
- Megan! Tak się o ciebie martwiłam! - Sara w pięć sekund doskoczyła do swojej przyjaciółki i dusiła ją w uścisku.
- Wiem. Przepraszam. Możemy już wracać? - przerwała przyjaciółce. Tyle się wydarzyło, a Megan nie wiedziała co o tym myśleć.

* * *

Zaczęło się ściemniać kiedy Colin wreszcie postanowił wrócić do swojego domu. Wszedł i zaklął pod nosem, gdy zobaczył w jakim stanie znajduje się jego salon. Wszędzie leżało pełno papierków. Ze stołu kapał rozlany sok. Telewizor, który nie wiadomo jak znalazł się w jego domu, a na nim koszulki, spodnie, a nawet męskie bokserki(!). W tle słychać było piosenkę „The show must go on”. Colin nie preferował korzystania z ludzkiego sprzętu. Nienawidził bezsensownego tracenia czasu. A to robią prawie wszyscy ludzie. Właśnie – ludzie... Mam nadzieję, że ta grupka idiotów wpadła na pomysł, żeby zawieść ją do domu. Jest osłabiona i powinna odpocząć. Przytomność już odzyskała. Nie. Stop! Zaczynam zachowywać się jak jakaś etatowa niania. Przecież to duża dziewczynka. Poradzi sobie beze mnie. Ehhh...kogo ja oszukuję? Ona jest taka delikatna, że byle podmuch nienawiści czy wrogości może ją przewrócić...
Nie wiedział nawet jak bardzo się myli. Już wkrótce miał się przekonać o tym, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje na początku.
Już miał nawrzeszczeć na Nathaniela za jego bezczelność, ale gdy zobaczył go czołgającego się po podłodze. Dał sobie spokój. Zamiast tego podniósł go do pionu i poprowadził do łóżka.
- Robisz się coraz bardziej miękki na starość... - wymamrotał Nathaniel zasypiając. Twarz wampira owionął jego oddech – połączenie wina, czekolady i brandy. W takich chwilach żałuję, że mam tak rozwinięty zmysł węchu. Ale on ma rację. Zaczynam matkować! Ja – groźny i niebezpiecznym wampir zachowuje się jak jakiś...Ehh...nie mam nawet na to określenia. Szkoda, że nie mogę się upić i przez chwilę nie musieć obcować ze swoimi nienormalnymi myślami. Ktoś powinien w końcu wymyślić coś mocniejszego dla hmm...powiedzmy nocnych stworzeń. Sprzątając co jakiś czas uśmiechał się ironicznie, ale tylko na taki uśmiech było go stać. Już od wielu lat nikt nie sprawił, żeby na jego ustach zagościł, choć na chwilę, szczery uśmiech...

* * *

W pokoju panował półmrok. Marzec dał o sobie przypomnieć w postaci deszczu. Do pomieszczenia weszły dwie młode dziewczyny. Usiadły naprzeciw siebie na łóżku.
- Może powinnaś się położyć? W końcu niecodziennie traci się przytomność.
- Nie. Chciałam z Tobą porozmawiać. Jak to się stało, że mnie znaleźliście? Przecież nie było mnie zaledwie godzinę...Nie krzyczałam...Dość mocno zagłębiłam się w las...No, i lekka nie jestem, więc... - Megan chciała kontynuować swoje wywody, ale Sara jej przerwała.
- My...my...to nie my cię znaleźliśmy. Przyniósł cię jakiś facet.
- Co mówił? Jak się nazywa?
- Ja...nie wiem. Powiedział tylko, żeby ci o nim nie mówić. Nic więcej nie wiem. A teraz już pójdę, a Ty powinnaś się położyć. Odpocznij trochę.
Megan wreszcie została sama ze swoimi myślami.

                                                  ______________

Hej, hej! Jest tu kto? Przepraszam, że tak późno, ale nie miałam dostępu do internetu. Rozdział dedykuję mojej najlepszej przyjaciółce, która jest moim wsparciem w każdej trudnej chwili - Angelice. Tak, tak kochana. To dzięki Tobie postanowiłam opublikować te bazgroły. Dziękuję!

Wiem, że trochę krótki, ale tak już jest z weną. Idzie sobie, gdy jest potrzebna ; D Czekam na komentarze. Wiem, że tam jesteście tylko nie chce się wam komentować (Angelika - to się ciebie tez tyczy ;P ).

Pozdrawiam
Meg

6 lipca 2011

Rozdział 5 Pierwsze spotkanie


Byłem oddalony od jej domu o wiele metrów, ale nawet z tej odległości wyczułem jej nieobecność. Zdziwiłem się, bo przecież była sobota. Jaka normalna nastolatka jest w tym dniu o szóstej rano poza domem?
Rozpoznałem unoszącą się w powietrzu jej słodką woń, która już zaczynała zanikać wśród zapachów innych ludzi. Postanowiłem sprawdzić co takiego robi moja „podopieczna”. Kierując się zapachem, po paru minutach wampirzego biegu, dotarłem nad jezioro.
Wszędzie dookoła rozciągała się niezliczona ilość drzew. Istna dżungla.
Zagłębiłem się głębiej w roślinność i próbowałem wytropić miejsce pobytu Megan.
Swoją drogą, dziwne imię wymyślili jej rodzice. Megan, Meg... Imię jak z jakiegoś beznadziejnego, kanadyjskiego horroru... Ale gdy wypowiadałem je szeptem, myślać o niej, brzmiało jakoś inaczej. Tak, trochę przyjemniej..?
Otrząsnąłem się z takich i innych rozmyślań i naprawdę szczerze się cieszyłem, że bajeczka o wampirach czytających w myślach jej nieprawdą. No, bo co pomyślały jakiś wampir, gdyby usłyszał moje myśli?
Znalazłem ją. Odwrócona do mnie tyłem, wsłuchiwała się w niesamowitą ciszę dryfującą wokół nas. Podziwiała piękno ukryte w prostocie drzew. Ja też podziwiałem – ją.
Jeden nieostrożny ruch wywołany moim zagapieniem się i obydwoje usłyszeliśmy trzask nadepniętej gałązki. Dziewczyna poderwała się i niespokojnie zaczęła rozglądać wśród drzew. W tej chwili dziękowałem bogom, że w moim ciele nie zachodzi wymiana gazów i w panującej dookoła, teraz już przerażającej ciszy, słychać było tylko jej przyspieszony oddech.
- Kto tu jest..? - zapytała łamiącym się głosem, gdy próbując zmienić miejsce obserwacji, zaszeleściłem płaszczem.
Nie wiedziałem co mam zrobić, ale nie musiałem się długo o to martwić, gdyż ona sama podjęła decyzję. Zaczęła przedzierać się przez krzaki. Myślałem, że chce wrócić do przyjaciół, ale szła w zupełnie innym kierunku. Wyglądało na to, że się zgubiła.
Szła tak, a właściwie biegła parę minut, aż nagle potknęła się o wystający korzeń drzewa i upadła.
Myśląc, że straciła przytomność ruszyłem w tamtym kierunku z zamiarem pomocy jej.


* * *

Leżąc na ściółce z pulsującą od uderzenia głową, zdążyłam zobaczyć jeszcze zbliżającą się do mnie postać i skrawek czarnego płaszcza.
Potem była już tylko ciemność, w którą spadałam coraz szybciej i szybciej...
Nagle coś się zmieniło. Nie spadłam w tę ciemność.
Otworzyłam oczy i przez chwilę widziałam tylko jasną plamę, ale powoli ujrzałam kontury czyjejś twarzy. Nieobecnym wzrokiem wpatrywałam się w twarz mężczyzny. Była taka piękna, a zarazem niebezpieczna. Nie wiem dlaczego, ale próbowałam zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Gdy spojrzał na mnie i zobaczyłam jego czarne oczy i nieopisany smutek ukryty w nich, nie mogłam oderwać wzroku.


* * *


Niosąc ją w ramionach poczułem jak się poruszyła. Otworzyła jeszcze zamglone oczy i spojrzeniem studiowała moją twarz. Po chwili utkwiła wzrok w moich źrenicach. Myślałem, że się wystraszy i zacznie krzyczeć, ale nic takiego się nie stało. Pierwszy raz poczułem się tak, jakbym był nagi, bez żadnej tarczy – ja sam i moje odsłonięte uczucia i pragnienia. Jak gdyby ta krucha istotka za pomocą samego spojrzenia penetrowała moją duszę.
Minęła chwila zanim znów poczułem cały jej ciężar. Zemdlała ponownie.
Przystanąłem na chwilę i popatrzyłem na jej twarz. Po raz pierwszy odkąd ją zobaczyłem, jej twarz była tak całkowicie spokojna, a usta ułożone w leciutkim uśmiechu. Nie próbowała nieudolnie stłumić emocji, które i tak w zawsze w jakimś stopniu były odmalowane w jej oczach.
Pomyślałem o ludziach, którzy to zrobili. To przez nich ona rzucała się w nocy w łóżku dręczona koszmarami i budziła się z krzykiem, po to aby po chwili z jej gardła wydobył się szloch, a po jej policzkach płynęły łzy. A ja bezradnie na to patrzyłem i nie mogłem nic zrobić. Ogarnęła mnie wściekłość. To jedyne uczucie, które potrafiłem jeszcze okazywać. Przynajmniej tak mi się wydawało w tamtym momencie.
Doszedłem nad jezioro. Jej przyjaciele jej szukali. Położyłem ją na trawie i już chciałem odejść, gdy usłyszałem:
- Dziękuję... - wyszeptała jej koleżanka, która teraz klęczała przy niej i zalewała się łzami – Tak bardzo się o nią martwiłam. Dziękuję. Jak możemy Ci się odwdzięczyć?
- Nie mówcie jej, że tu byłem. - to powiedziawszy kiwnąłem głową na pożegnanie i zagłębiłem się w las.