Usiadł na fotelu i wpatrzył się w ścianę, tak jakby nagle znalazł na niej coś ciekawego. Megan dalej stała przy drzwiach i zużywała właśnie resztki swojej cierpliwości. Po kilku minutach Colin ocknął się i spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Usiądź. - Gestem wskazał drugi fotel naprzeciwko siebie.
Zignorowała to i dalej uparcie wpatrywała się w jego twarz, czekając na wyjaśnienia. Westchnął i odwrócił głowę. Kiedy znów na nią spojrzał Megan nagle zdała sobie sprawę, że on nie ma dwudziestu lat. W tej jednej jedynej chwili widać było tego zmęczonego życiem mężczyznę, który widział zbyt wiele.
- Ile masz lat? Tak naprawdę. - zapytała choć głosik w jej głowie podpowiadał, że to może go rozzłościć.
Spojrzał na nią z zaciekawienie, a po chwili w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Spuścił głowę.
- O wiele za dużo.
Megan poczuła się jakby ktoś chciał zgnieść jej serce. Zapragnęła go jakoś pocieszyć, ale przytulenie go w tej sytuacji wydawało się idiotyczne. Dlatego tylko stała ze wzrokiem wbitym w jego smutne oczy. Po raz pierwszy odkąd go znała widziała go naprawdę. Nie dupka, na jakiego się kreował, tylko człowieka, który ma dosyć siebie samego.
- Ale jak to możliwe?
Nieświadomie podeszła kilka kroków bliżej.
- Wyglądasz na najwyżej dwadzieścia dwa lata. - Zrobiła w powietrzu ruch ręką, jakby chciała uchwycić jakąś myśl, ale nie powiedziała już nic więcej.
- Powiedzmy, że już zawsze będę tak wyglądać. I to nie jest zależne ode mnie.
- Ale jak to..? - Usiadła na oparciu fotela, na którym siedział. Chciała swoją obecnością dodać mu otuchy, ale on odskoczył prawie przewracając przy tym fotel. Podszedł do okna i wpatrzył się w krajobraz za oknem.
Dlaczego to ją dziwiło? To nawet nie aż tak dziwne, jak na faceta, który trzyma w lodówce cały szpitalny zapas krwi. Właśnie. Krew...
- To była krew prawda? Tam, w lodówce...
Uciszył ją ruchem dłoni. Po chwili podniósł wzrok, ale nie spojrzał na nią.
- Tydzień temu. Ten wieczór – twoje urodziny – przypomnij go sobie.
Czy ona dobrze usłyszała? TEN wieczór? Już otworzyła usta, żeby powiedzieć mu, że może prosić o co chce, tylko nie o to, ale było już za późno. Przez cały tydzień spychała te wspomnienia w najdalsze zakamarki umysłu. Bała się ich. Nie chciała przeżywać tego po raz kolejny, ale nie umiała już dłużej powstrzymywać obrazów zalewających jej umysł.
Usłyszała stłumiony głos.
- Przypomnij sobie. Skup się na tym co zobaczyłaś.
Rozdzierający ciszę krzyk. Płacz. Błaganie. I krew. Dużo krwi. Całe morze krwi. Przerażający widok. Rozerwane ciała Allana i Sary. I kogoś pochylającego się nad błagającym o życie Adrianem. Colin. To już wiedziała wcześniej. Nagle coś przykuło jej uwagę. Z jego ust na brodę skapywała krew.
Poczuła uścisk na ramionach. Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Kominek, dwa fotele obite ciemnoczerwonym materiałem i mahoniowy stolik.
- Teraz już rozumiesz?
Odwróciła się i zobaczyła pochylającego się nad nią Colina. Ból w jego oczach był jeszcze bardziej widoczny niż poprzednio.
- Miałaś rację – odezwał się cicho patrząc jej w oczy – jestem mordercą. Potworem.
Wpatrywała się w niego przerażona. Chciała się cofnąć, ale zamiast tego, upadła na plecy. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że klęczała.
- Żeby żyć potrzebuję krwi. Muszę zabijać, żeby przeżyć.
Podniosła się i powoli, na drżących nogach, cofała się w kierunku drzwi.
- Wtedy, w twoim pokoju, straciłem nad sobą kontrolę. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Jestem wampirem. Krwiożerczą bestią z najokropniejszych legend. Ale wtedy...chciałem cię chronić.
Uderzyła plecami o ścianę. Colin nie poruszył się nawet o centymetr. Wpatrywał się w nią smutnym wzrokiem.
- On chciał cię skrzywdzić. Ja naprawdę chciałem go zabić. Ale przykro mi, że ucierpieli na tym twoi przyjaciele. Nie chciałem nic im zrobić. Nie chciałem cię skrzywdzić – przysunął się do niej i wyciągnął rękę. I to przeważyło szalę. Megan rzuciła się do drzwi i potykając się wbiegła po schodach. Zatrzasnęła drzwi i, po raz drugi podczas pobytu w tym domu, rzuciła się na łóżko. Tym razem jednak nie płakała.