I znów ta ciemność. Tym razem jednak nie spadam, a unoszę się, jak w jakiejś próżni kosmicznej. Nie czuję nic. Nie wiem gdzie moja ręka, a gdzie noga. Głowa już mnie nie boli. A myśli...myśli uciekają gdzieś daleko i nie pamiętam już co się stało. Jedyna rzecz jaką sobie przypominam jest przepiękna twarz mężczyzny. Widzę te niesamowite oczy, ale już po kilku sekundach obraz zaczyna się zamazywać. Twarz znika, zostają tylko kontury, ale one wkrótce też, jak i reszta wspomnienia, giną w nicości. I znów tylko ciemność...
Z trudem otworzyła oczy. Chwilę trwało zanim wspomnienia zaczęły napływać do jej świadomości. Ta twarz...taka niesamowicie idealna...ale kim był ten mężczyzna i co robił w tym lesie?
Powoli odzyskiwała słuch i dzięki temu mogła usłyszeć kawałek rozmowy, a właściwie monologu, jaki wygłaszała Sara.
- […] Co ona sobie myślała?! Nikomu nie powiedziała gdzie się wybiera! A gdyby coś jej się stało? Przecież w tym lesie na pewno mieszkają jakieś dzikie zwierzęta. Wilki na przykład. A gdyby nikt jej nie znalazł? Musiałaby spędzić noc – sama – w tej dziczy!
Gdyby nikt mnie nie znalazł? To znaczy, że tam był mężczyzna. I to on mnie uratował...
- Możesz już przestać?! Przecież nic jej nie jest. No, nie licząc tego, że jest nieprzytomna... – przerwał jej Adrian i spojrzał w stronę Megan – Ooo... panna Idę-Sobie-Do-Lasu-I-Nie-Interesuje-Mnie-To-Że-Ktoś-Może-Się-O-Mnie-Martwić wreszcie się obudziła.
W tym momencie Megan miała ochotę wstać i zatrzeć mu ten uśmieszek z twarzy, ale głowa tak jej pulsowała, że nie była w stanie wykonać choćby najmniejszego ruchu. Dupek.
- Megan! Tak się o ciebie martwiłam! - Sara w pięć sekund doskoczyła do swojej przyjaciółki i dusiła ją w uścisku.
- Wiem. Przepraszam. Możemy już wracać? - przerwała przyjaciółce. Tyle się wydarzyło, a Megan nie wiedziała co o tym myśleć.
* * *
Zaczęło się ściemniać kiedy Colin wreszcie postanowił wrócić do swojego domu. Wszedł i zaklął pod nosem, gdy zobaczył w jakim stanie znajduje się jego salon. Wszędzie leżało pełno papierków. Ze stołu kapał rozlany sok. Telewizor, który nie wiadomo jak znalazł się w jego domu, a na nim koszulki, spodnie, a nawet męskie bokserki(!). W tle słychać było piosenkę „The show must go on”. Colin nie preferował korzystania z ludzkiego sprzętu. Nienawidził bezsensownego tracenia czasu. A to robią prawie wszyscy ludzie. Właśnie – ludzie... Mam nadzieję, że ta grupka idiotów wpadła na pomysł, żeby zawieść ją do domu. Jest osłabiona i powinna odpocząć. Przytomność już odzyskała. Nie. Stop! Zaczynam zachowywać się jak jakaś etatowa niania. Przecież to duża dziewczynka. Poradzi sobie beze mnie. Ehhh...kogo ja oszukuję? Ona jest taka delikatna, że byle podmuch nienawiści czy wrogości może ją przewrócić...
Nie wiedział nawet jak bardzo się myli. Już wkrótce miał się przekonać o tym, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje na początku.
Już miał nawrzeszczeć na Nathaniela za jego bezczelność, ale gdy zobaczył go czołgającego się po podłodze. Dał sobie spokój. Zamiast tego podniósł go do pionu i poprowadził do łóżka.
- Robisz się coraz bardziej miękki na starość... - wymamrotał Nathaniel zasypiając. Twarz wampira owionął jego oddech – połączenie wina, czekolady i brandy. W takich chwilach żałuję, że mam tak rozwinięty zmysł węchu. Ale on ma rację. Zaczynam matkować! Ja – groźny i niebezpiecznym wampir zachowuje się jak jakiś...Ehh...nie mam nawet na to określenia. Szkoda, że nie mogę się upić i przez chwilę nie musieć obcować ze swoimi nienormalnymi myślami. Ktoś powinien w końcu wymyślić coś mocniejszego dla hmm...powiedzmy nocnych stworzeń. Sprzątając co jakiś czas uśmiechał się ironicznie, ale tylko na taki uśmiech było go stać. Już od wielu lat nikt nie sprawił, żeby na jego ustach zagościł, choć na chwilę, szczery uśmiech...
* * *
W pokoju panował półmrok. Marzec dał o sobie przypomnieć w postaci deszczu. Do pomieszczenia weszły dwie młode dziewczyny. Usiadły naprzeciw siebie na łóżku.
- Może powinnaś się położyć? W końcu niecodziennie traci się przytomność.
- Nie. Chciałam z Tobą porozmawiać. Jak to się stało, że mnie znaleźliście? Przecież nie było mnie zaledwie godzinę...Nie krzyczałam...Dość mocno zagłębiłam się w las...No, i lekka nie jestem, więc... - Megan chciała kontynuować swoje wywody, ale Sara jej przerwała.
- My...my...to nie my cię znaleźliśmy. Przyniósł cię jakiś facet.
- Co mówił? Jak się nazywa?
- Ja...nie wiem. Powiedział tylko, żeby ci o nim nie mówić. Nic więcej nie wiem. A teraz już pójdę, a Ty powinnaś się położyć. Odpocznij trochę.
Megan wreszcie została sama ze swoimi myślami.
______________
Hej, hej! Jest tu kto? Przepraszam, że tak późno, ale nie miałam dostępu do internetu. Rozdział dedykuję mojej najlepszej przyjaciółce, która jest moim wsparciem w każdej trudnej chwili - Angelice. Tak, tak kochana. To dzięki Tobie postanowiłam opublikować te bazgroły. Dziękuję!
Wiem, że trochę krótki, ale tak już jest z weną. Idzie sobie, gdy jest potrzebna ; D Czekam na komentarze. Wiem, że tam jesteście tylko nie chce się wam komentować (Angelika - to się ciebie tez tyczy ;P ).
Pozdrawiam
Meg