17 października 2011

Rozdział 9 Minuty, godziny, dni...


     Wszedłem do jego domu już po raz trzeci w tym tygodniu. Dorosły wampir, a zachowuje się jak małe dziecko. Trzeba go pilnować, a kto miałby się tym zająć, gdyby nie ja? Nikt. No właśnie... Miałem głęboko skrywaną nadzieję, że nie zrobił niczego głupiego, ale jakże się myliłem.
     Zastałem go leżącego na stoliku do kawy z butelką whiskey w ręce. To nie była jedyna butelka, o nie! Na podłodze leżało ich jeszcze z pięć. Potrzeba wielkiej ilości alkoholu, żeby upić wampira. No, ale dla Colina nie ma rzeczy niemożliwych...
     Podniosłem go i przypomniał mi się dzień, w którym to on zanosił mnie do łóżka. Tamta sytuacja wyglądała lepiej, gdyż ja zasnąłem jak niemowlę, a wampiry – jak wiadomo – nie śpią.  
     Doczołgałem się z nim do łóżka. Obyło się bez większych szkód, nie licząć kilku potłuczonych rzeźb.
     Usiadłem obok niego i oddałem się rozmyślaniom. Zastanawiałem się co go skoniło do upicia się. Po chwili doszedłem do wniosku, że albo coś go naprawdę zraniło – a o to niestety ostatnio było trudno, tak jakby z roku na rok zanikały jego ludzkie uczucia – albo znów nawiedziły go widma przeszłości. Miałem nie dowiedzieć się tego wcześniej niż za kilkanaście godzin.

           * * *

     Przez trzy dni wszystko odbywało się na identycznych zasadach. Przychodził rano spytać jak się czuję, a gdy nie odpowiadałam stawiał tacę z jedzeniem i wychodził. Wracał kilka godzin później z obiadem a potem z kolacją. Prawie nic nie jadłam. Nie byłam głodna. Nie wiadomo czemu miałam wyrzuty sumienia widząc jego puste oczy. Patrzył na mnie z wyrzutem, ale przecież ja mu nic nie zrobiłam, prawda? Już po kilku godzinach przestałam robić mu wyrzuty i krzyczeć. On...on wyglądał prawie tak jakby było mu przykro.
     Całe dnie przesiadywałam w „swojej” sypialni. Co prawda, mój „porywacz” pozwolił mi chodzić po jego domu, ale jakoś nie miałam ochoty widywać go częściej niż to było konieczne.
     Nie wiedziałam czemu tu jestem, po co tu jestem, ani kiedy wrócę do swojego domu. Doszłam do wniosku, że skoro porwał mnie, a nie zabił tak jak moich przyjaciół to...nie, to idiotyczne. Czy ktoś kto rozszarpał troje ludzi własnymi zębami chciałby okupu? Tylko dlaczego nie spotkało mnie to co innych? Dlaczego?
    W końcu nie wytrzymałam. Na paluszkach wyszłam z pokoju. Przez trzy dni wszystkie te pytania były jak uciążliwe komary. Złapałam za klamkę i nacisnęłam. Przekroczyłam próg i najciszej jak potrafiłam zamknęłam drzwi. Gdy się obróciłam on stał już za mną.
 - Jjjak to zrobiłeś? - Mój głos nie zabrzmiał tak pewnie jak bym chciała.
 - Zrobiłem, co? - Głupie pytanie, nieprawdaż? Ale ten łobuzerski uśmiech który błąkał się na jego ustach, sprawił, że zapomniałam o co pytałam.
 - Co?
 - Nic. - Nie ma co, inteligentna ta rozmowa. Teraz meżczyzna stojący naprzeciwko mnie śmiał się już na całego. No pięknie, znów zrobiłam z siebie idiotką. Trzeba było siedzieć w pokoju i się nie ruszać.
 - Chciałam... - zaczęłam, ale właściwie nie wiedziałam jak o to zapytać. Fakt, bałam się go, ale bardziej przerażała mnie myśl, że znów zobaczę w jego oczach ból. A może to nie ja byłam tego powodem? To dziwne, prawda? Stoję przed mordercą, którego się nie boję, ale nie chcę sprawić mu przykrości.
 - Tak? - Miałam okazję przyjrzeć mu się uważnie. Miał na sobie koszulkę, spodnie i marynarkę – wszystko w odcieniach czerni.  Wysoki, dobrze zbudowany, wyglądał trochę jak model. Był okropnie przystojny, ale ta myśl tylko przeleciała przez moją głowę. Nie myślałam logicznie. Bałam się. W innych warunkach na pewno już bym go podrywała.
 - Co ja tu robię? - wyrzuciałam z siebie jedno z mniej niewygodnych pytań, które przyszły mi na myśl.
 - Mieszkasz. - Otworzyłam usta ze zdziwienia. Musiałam wyglądać w tej chwili jak uosobienie inteligencji, ale nie przejmowałam się tym.
 - Jak to mieszkam? Ty mnie...porwałeś. Uwięziłeś. I jeszcze bezczelnie twierdzisz, że tu mieszkam?!
 - Bo mieszkasz. Od trzech dni. Przyzwyczaj się do tego miejsca. To twój nowy dom.
 - Ale jak to? Nie...nie możesz mi tego zrobić. - Walczyłam ze łzami napływającymi mi do oczu. Nie, nie rozkleję się. Nie dam mu tej satysfakcji.
 - Mogę. Przykro mi, ale to jedyne wyjście...
 - Nieprawda! Kłamiesz! Dlaczego ich zabiłeś, a ja wciąż żyję? Dlaczego nie pozwoliłeś mi umrzeć? To wszystko i tak nie ma sensu... - głos mi się załamał.
     Weszłam do pokoju zatrzaskując mu drzwi przed nosem. Rzuciłam się na łóżku i zaczęłam płakać. Po chwili poczułam silne ramiona oplatające moją talię. Zdziwiona uniosłam wzrok i zobaczyłam go. Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Nie rozumiałam tego błysku w jego oku. Chciałam go odepchnąć, ale mi na to nie pozwolił.
 - Ciiii...Już dobrze. Zaraz Ci wszystko wytłumaczę. - Nie wiem dlaczego, ale poczułam takie dziwne ciepło rozchodzące się po moim ciele. Wiem, to absurdalne, ale poczułam się bezpieczna.